Kończę pić kawę. Z mlekiem, bez cukru. Dojadam ostatnie ciastko i opieram głowę o kanapę. Oscar Peterson to dziś najlepsze możliwe towarzystwo. Siedzę w moim, od tygodnia białym, pokoju, a namalowana pastelami róża uśmiecha się do mnie ze ściany naprzeciwko jak najlepsza przyjaciółka. Zahaczyłam o nią drobne, białe lampki. Bardzo, bardzo długo marzyłam o tym, żeby tu być.
Pod lipą siedziałyśmy. Zeschnięte, złote liście trzaskały pod sandałami. Oderwał je od gałęzi sierpniowy upał. Na wprost mnie biała, bawełniana bluzka, granatowa spódnica w drobne kwiaty, niepewność. Odpowiedzi na pytania. Kawa ze śmietanką trzydzieści sześć procent tłuszczu. Na działce w Brzezince było dziś ładne, ciepłe światło.
Moi rodzice rozwiedli się, gdy miałam 11 lat. Pisałam już o tym, ale po lekturze artykułu Joanny Bątkiewicz-Brożek Sieroty rozwodu, który ukazał się w ostatnim Gościu Niedzielnym, muszę odezwać się jeszcze raz. Dzięki takim opiniom wiele razy byłam traktowana jako gorsze dziecko. Mimo, że w domu dostawałam więcej ciepła i miłości niż nie jedna koleżanka czy kolega.